Nokia J ma tylko podstawowe funkcje, które obsługujemy za pomocą jednego uniwersalnego przycisku (parowanie, włączanie/wyłączanie, odbieranie i nawiązywanie połączeń). Stan urządzenia sygnalizowany jest przez niewielką diodę. I tyle wystarczy. Tutaj liczy się czysta użyteczność. Na plus producenta zaliczyć także można, to że słuchawka jest sprzedawana z czterema wkładkami dousznymi o różnych rozmiarach. Wybieramy wkładkę, która pasuje najlepiej i jest najwygodniejsza do noszenia w uchu. Aby jeszcze bardziej zadbać o najwyższy poziom komfortu użytkownika każda wkładka ma specjalną pętelką, stabilizującą urządzenie podczas noszenia w uchu.

Nokia J: wkładki dodatkowe
Standardowo po zakupie słuchawki należy przeprowadzić procedurę zwaną parowaniem, by mogła działać z telefonem. By tego dokonać, słuchawkę wprowadzamy w tryb parowania. W tym modelu procedura polega właściwie tylko na tym, że włączamy słuchawkę. Potem w menu telefonu z włączonym Bluetooth, wybieramy odpowiednią słuchawkę z listy wykrytych urządzeń. Jeśli będzie to wymagane, wprowadzamy kod dostępu 0000. I gotowe możemy już korzystać z urządzenia. Słuchawkę można powiązać nawet z ośmioma zgodnymi urządzeniami, ale połączyć tylko z maksymalnie dwoma naraz. Jeśli słuchawka jest połączona z dwoma urządzeniami mobilnymi, możesz jednocześnie obsługiwać połączenia z obu tych urządzeń. Telefony należy łączyć pojedynczo tzn. łączymy z jednym wyłączamy słuchawkę, włączamy łączymy z kolejnym wyłączamy.

Nokia J: zestaw
Według producenta w pełni naładowana bateria wystarcza na około 5 godz. rozmów i 100 godz. utrzymywania zestawu w trybie gotowości. Jeśli słuchawka znajduje się w zaczepie, czas stanu gotowości wynosi do 3 miesiące. Jest to tak długi okres, że praktycznie nie da się tego sprawdzić w ciągu około dwóch tygodni testu. Dlatego musimy uwierzyć producentowi na słowo. Mogę tylko dodać, że po wyjęciu słuchawki z pudelka, była ona tylko raz ładowana, a używałem jej stale. Zasługa to przede wszystkim ergonomii związanej z przechowywaniem jej w zaczepie. Właściwie zastąpiła ona mi całkowicie zestaw głośnomówiący w samochodzie – rozmowy były przeprowadzane bardziej intymnie. Pasażerowi nie musieli „uczestniczyć” podczas przeprowadzonych połączeń telefonicznych. Kiedy poziom naładowania baterii jest niski, czerwona lampka wskaźnika pulsuje i co 5 minut emitowany jest komunikat głosowy.
Na rynku jest wiele słuchawek, które mają tylko jeden przycisk za pomocą, którego odbywa się konfiguracja i obsługa słuchawki, a kolejne funkcje różni czas przytrzymania, bądź liczba kliknięć. Podobnie jest w tym przypadku. Na „łuku” znajduje się wielofunkcyjna dioda świecąca w dwóch kolorach: czerwony, zielony. Na boku umieszono klawisz wielofunkcyjny. Także standardowo głośnik i mi krofon znajdziemy w dwóch krańcowych miejscach obudowy – prosto, intuicyjnie i elegancko. Do tego w komplecie mamy zaczep, wyposażony w złącze ładowarki.

Słuchawka Nokia J, kompatybilna z praktycznie każdym telefonem wyposażonym w funkcję Bluetooth. Ja przynajmniej podczas testu nie znalazłem takiego telefonu, który nie można było z nią sparować , a sprawdzałem na kilkunastu modelach. Nokia J jest bardzo prosta w obsłudze. Nie trzeba jej włączać ani wyłączać. Wystarczy wyjąć urządzenie z uchwytu, aby połączyło się z telefonem. Po zakończonej rozmowie wystarczy włożyć ją ponownie do uchwytu, aby przeszła w stan. Po włączeniu (przytrzymanie przycisku przez 2 sekundy) szuka automatycznie zapamiętanych telefonów i łączy się z tym używanym ostatnio. Niewątpliwym ułatwieniem jest także rozbudowana funkcja Multipoint. Dzięki niej użytkownik może połączyć się z dwoma telefonami jednocześnie. Można ponownie wybrać ostatnio używany numer lub nawiązać połączenie, wydając polecenie głosowe, jeśli urządzenie mobilne obsługuje te funkcje słuchawki.
Producent chwali się, że jakość dźwięku docierającego do naszego ucha z głośnika, w który wyposażono słuchawkę, jest wyjątkowej jakości. W zasadzie trudno się tutaj do czegokolwiek doczepić. Jakość dźwięku, zarówno tego, który słyszy użytkownik Nokia J, jaki tego, który dociera do jego rozmówcy, jest bardzo dobra, mimo że od mikrofonu do moich ust jest dobre 10 cm.
Aktywna redukcja szumów tła, redukcja pogłosu oraz szumu wiatru z technologią DSP (Digital Signal Processing) sprawiają, że rozmówca jest doskonale słyszany. Słuchawka automatycznie dostosowuje poziom głośności do ustawionego poziomu głośności w podłączonym telefonie komórkowym, uwzględniając poziom szumów w tle.
Podsumowanie
Niestety, za to wszystko trzeba zapłacić całkiem sporo. Słuchawka dostępna jest w orientacyjnej cenie detalicznej 299 PLN. Dodam tylko, że wykonanie słuchawki jest godne swojej ceny. Poza tym za „trzymanie” telefonu w czasie jazdy grozi 200 zł mandatu. Kupując Nokia J to moim zdaniem dobrze zainwestowane pieniądze.
Andrzej Kisiała
Po zapoznaniu się z recenzją produkt godny uwagi ze względu na małe rozmiary i czas pracy urządzenia ale ta cena mogła by być ciut niższa.
Teraz rozumiem, dlaczego Nokia straciła koszulkę światowego lidera telefonów komórkowych. Rozmienili się na drobne i zaczeli robić miniaturowe wylewki do baterii. Ta – jak widać na fotkach – jest elegancka i nowoczesna. Czekam na pojawienie się słuchawki prysznicowej od Nokii 🙂
A mi ta słuchawka przypomina śrubokręt.
Bardziej jakiś inhalator 😉
Coś dla mnie która nie lubi mieć słuchawki cały czas w uchu
Swietna słuchwka
A ja się zastanawiam czy ja do kosza nie wywalić/sprzedać. Otóż ma ona problemy z łącznością, tzn. jedna komórka to Samsung … 2121B, druga to galaxy S. Otóż jeszcze nie wiem co jest problemem ale czasem potrafi po wyjęciu z uchwytu albo nie wykryć żadnej komórki albo tego 2121B tylko, albo kiedy galaxy s byl na BT samochodowym to nie wykrywal 2121b. Czasem nawet jedno wylaczenie nie pomagalo. Pozostaj mi prawdopodobnie zmienic tego samsunga 2121B, ale jaki w tym sens
Na pieska
Dział Zagraniczny
wczoraj, 16:36
Sylwester na Kubie był gorący. Dosłownie i w przenośni, bo chociaż temperatura nie spadła poniżej 20 stopni Celsjusza, to niektórzy wyspiarze pocili się przede wszystkim na myśl, że władze odkryją ich zebranie. I nie chodzi wcale o politycznych dysydentów, tylko o szukającą rozrywki młodzież.
Na początku grudnia dyktatura braci Castro postanowiła się rozprawić z reggaetonem. W czym wspierają ją nawet ci lokalni muzycy, którzy sami są przez rząd cenzurowani.
Chupi ChupiTen pan już pracy na Kubie nie znajdzie (Fot. Osmani Garcia/Chupi Chupi)
“To agresywne, obsceniczne teksty, które deformują wrodzoną zmysłowość kubańskich kobiet, oraz groteskowo i seksualnie je uprzedmiotawiają. W dodatku są okraszone najgorszej jakości muzyką” oburzał się w dzienniku “Granma” Orlando Vistel Columbié, szef Kubańskiego Instytutu Muzycznego. Urzędnik dodał, że już niedługo wejdzie w życie prawo, które określi jakie gatunki wolno będzie puszczać w miejscach publicznych. Tymczasem władze już zmuszają stacje telewizyjne i radiowe, żeby usunęły ze swoich ramówek reggaeton, a muzykom, którzy odważą się wykonywać utrzymane w tej stylistyce piosenki grozi zakaz pracy w zawodzie.
To nie pierwszy raz, kiedy Vistel Columbié bierze się za bary z portorykańskimi rytmami. W 2011 r. publicznie napiętnował rodzimego wykonawcę reggaetonu Osmaniego Garcíę i wespół z ówczesnym ministrem kultury Abelem Prieto, zdołał wyrzucić z prestiżowego konkursu kubańskich teledysków jego przebój “Chupi Chupi”, kolorową gloryfikację seksu oralnego:
Reggaeton od samego początku zmaga się z silną krytyką, z reguły dotyczącą obsceniczności tekstów. Już w 1995 r. portorykańska policja – posiłkując się przepisami o ochronie moralności publicznej – rekwirowała ulicznym handlarzom kasety z przebojami utrzymanymi w tej stylistyce. W następnej dekadzie nad ewentualnym zdelegalizowaniem gatunku obradował miejscowy parlament. W 2006 r. Tego Calderon i Daddy Yankee, czołowi gwiazdorzy reggaetonu, dostali zakaz publicznych występów na Dominikanie, a ich piosenki przymusowo usuwano z lokalnych list przebojów. Niecałe dwa lata temu, w Kolumbii próbowano zakazać dystrybucji płyt z portorykańskimi hitami, argumentując że zawierają podprogowy przekaz nakłaniający do zażywania narkotyków.
W Hawanie urzędnicy też oburzają się na frywolne teksty, ale prawdziwą kością w gardle staje im przede wszystkim charakterystyczny taniec.
Perrear to hiszpański neologizm, który dosłownie oznacza “robić to na pieska”, ale powszechnie jest używany na określanie tego, co w wielu karaibskich dyskotekach dzieje się na parkiecie, kiedy z głośników dudni reggaeton. Kobiety intensywnie ocierają pośladki o krocza swoich partnerów, pary otwarcie symulują stosunek, a taniec jest często nazywany “seksem w ubraniu”. Chociaż perreo szybko rozprzestrzeniło się po całym regionie – na Jamajce oraz pozostałych anglojęzycznych wyspach niezależnie wykształcił się jeszcze bardziej dosadny daggering – i można by uznać, że to wyraz liberalnego na Karaibach podejścia do seksualności, to na Kubie styl pojawił się w co najmniej kontrowersyjnych okolicznościach. Po upadku Związku Radzieckiego, ojczyzna braci Castro stanęła na krawędzi bankructwa. Większość lat 90. upłynęła na wyspie pod znakiem braków w zaopatrzeniu i powszechnego głodu. Prostytucja osiągnęła poziom niewidziany od czasów byłego dyktatora Fulgencio Batisty, a importowane perreo stało się prawdziwą dźwignią w handlu ciałem. Zmarła w czerwcu zeszłego roku Jan Fairley – brytyjska muzykolożka i promotorka latynoskich stylów muzycznych – dowodzi w wydanej przez Uniwersytet Duke’a monografii “Reggaeton”, że Kubanki zaczęły w ten sposób uwodzić ściągających coraz liczniej do Hawany zagranicznych turystów, chętnie obsypujących dolarami bezpruderyjne Latynoski.
Władze potępiają więc reggaeton. I, co ciekawe, zgadzają się w tym z nimi muzycy, którym z braćmi Castro też nie po drodze:
“Reggaeton to negatywna muzyka, która odwraca uwagę kubańskiego społeczeństwa od problemów, które wciąż je nękają” powiedział El B, jeden z założycieli grupy. Zespół krytykuje portorykański gatunek w wywiadach i licznych utworach, między innymi w głośnym “Pesima conducta”. Nic dziwnego: Los Aldeanos to jeden z czołowych hip hopowych składów na wyspie, a miejscowy rap wciąż mocno odbiega od tego, co prezentuje np. pochodzący stąd, ale wychowany w Stanach Pitbull.
W latach 90. na falach łapanych z Miami radiostacji zaczął się pojawiać hip hop, który szybko zdobył popularność wśród młodzieży w Hawanie. W repertuarze regularnie pojawiały się utwory społecznie zorientowanych zespołów z kręgu Native Tongues i okolic, pierwsi słuchacze na Kubie zaczęli więc traktować gatunek bardziej jako medium do komentowania otaczającej ich rzeczywistości, niż czystą rozrywkę. Wkrótce wyspę zaczęli odwiedzać amerykańscy muzycy, którzy miejscowych jeszcze w tej wizji utwierdzili, między innymi Mos Def i Talib Kwali, Common, czy Dead Prez. Chociaż od tamtej pory na Kubie zdążyły się pojawić hip hopowe ekipy zorientowane wyłącznie na rozrywkę, to trzon ruchu wciąż stanowią zespoły zajmujące się kwestiami społecznymi. Los Federales, Explosión Suprema, czy Reyes de la Calle rymują o rasizmie, który wciąż jest na wyspie silny, choć oficjalnie nie istnieje, LHA krytykuje machismo, a dziewczyny z Las Crudas domagają się równych praw dla homoseksualistów. Gdy tylko w tekstach pojawiają się kwestie polityczne, władza szybko sięga po represje – raperzy z Anónimo Consejo po wykonaniu na koncercie utworu o policyjnej przemocy trafili natychmiast do aresztu.
Ostatecznie jednak, wysiłki Ministerstwa Kultury i Kubańskiego Instytutu Muzycznego mogą spełznąć na niczym. W latach 60. Che Guevara osobiście nakazał rozbijać “burżuazyjne” jazzowe imprezy. Pięć dekad później, Orlando Vistel Columbié w tym samym tekście, gdzie zapowiada sankcje wobec reggaetonu, dodaje: “Mamy wielu muzyków jazzowych, którzy cieszą się międzynarodowym uznaniem”. Najlepszą strategią dla muzyków na Karaibach jest najwyraźniej przeczekać.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.