Świątecznych obowiązków coraz więcej, jednak recenzja kolejnej pozycji w Grze na weekend sama się nie napisze. W przerwie między maratonem świątecznych zakupów a robieniem domowych porządków, przedstawiamy najświeższą produkcję Gameloftu, o nazwie Modern Combat 4: Zero Hour. Jak prezentuje się długo wyczekiwany następna Fallen Nation? O tym postara się opowiedzieć poniższa recenzja.


Tym co już na wstępie zaskakuje w nowej części, to brak początkowego intro, wyjaśniającego co jest celem naszych misji, tylko krótki filmik ukazujący koncentrację znacznych sił wojskowych wokół samotnej, tropikalnej wyspy. Jesteśmy jedną z tych sił, opuszczając transporter wraz z innymi towarzyszami broni, z którymi będziemy szturmować jeden z brzegów wyspy.

Jeśli ktoś śledził materiały promocyjne, ukazywane przez Gameloft przed oficjalną premierą gry, lub doszedł do 6 misji w Barcelonie, ten wie że akcja Zero Hour rozpoczyna się w momencie porwania prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszystko podczas jego wizyty na jednej z hawajskich wysp – Kaunakakai (znajdującej się niedaleko Honolulu) w ramach konferencji C3. Porywaczem okazuje się być wyjątkowy badass – Edward Page. Niegdyś należący do Zielonych Beretów, teraz terrorysta nr 1, którego należy zaleźć i zneutralizować, ratując przy tym prezydenta USA.


Co ciekawe Edward Page jest naszym głównym celem w 10 misji Modern Combat 3: Fallen Nation, rozgrywanej w Pakistanie. Jest on przedstawiany jako niebezpieczny snajper i zarazem jeden z liderów siatki terrorystycznej dążącej do zniszczenia Stanów Zjednoczonych. Zakradając się do pomieszczenia w którym się ukrywa, jesteśmy niemal zabijani przez Page’a, lecz szczęśliwie dla nas do akcji wkraczają Anderson i Downs, zmuszając przeciwnika do ucieczki.


Teraz z tą samą, wesołą kompanią w składzie: Walker, Anderson, Downs i Blake ruszamy w dalsze łowy. Tym razem wcielamy się głównie w tego ostatniego, (żegnaj kapralu Walker) choć jest trochę wyjątków od reguły.

Zacznijmy od kampanii dla pojedynczego gracza. Pierwszą rzeczą, która od razu rzuca się w oczy, to lepsza grafika z jaką mamy do czynienia w 4 części gry. Lepsze tekstury broni, spotykanych postaci oraz efektów specjalnych cieszą oko, choć niektórzy z bohaterów wyginają się czasem w nienaturalny sposób.


Kolejną nowością jest możliwość przeskakiwania lub zeskakiwania z przeszkód takich jak skrzynie, murki, kanapy, niektóre stoły, przewrócone automaty z napojami itp. Nie jest to każda rzecz napotkana w grze, niemniej jednak jest tego sporo. Szczególnie atrakcyjnie wygląda to z drugiej perspektywy, w której biegnący na nas żołnierz zamiast skoku wykonuje efektownego kozła przez przeszkodę, ląduje na równe nogi i kontynuuje ostrzał. Dość powiedzieć, że mamy możliwość wykonywać coś na kształt wślizgów, kiedy rozpędzeni chcemy obniżyć pozycję naszego ciała, utrudniając przeciwnikowi szansę na trafienie.

Następną zaletą jest (moim zdaniem) większe odskakiwanie broni podczas dłuższej serii strzałów. Nie da się wypuścić całej zawartości magazynka bez odczucia siły odrzutu przekładającej się na nasze ramię a tym samym gorszą celność. Jeśli przeciwnik stoi dość blisko to możemy pruć w niego ile wlezie, jednak gdy jest ich kilku, zasłoniętych częściowo przez przeszkody oraz oddalonych na kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów, to bez precyzyjnych, krótkich serii strzałów się nie obędzie. Rambo mógłby się nie odnaleźć. Ta sama zasada dotyczy shotgunów oraz jednoręcznych giwer dużego kalibru. Dodatkowym smaczkiem są zniszczenia jakich można dokonać podczas walk. Ślady po kulach, zbite szyby itp. cieszą oko, choć wielu rzeczy nie da się uszkodzić.


Twórcy przyłożyli się do udźwiękowienia tytułu. Wszystkie kwestie dialogowe, towarzyszące im wybuchy oraz inne efekty specjalne mogą się podobać. Podobnie jak w Dead Space, The Dark Knight Rises czy też GTA: Vice City, tak i w tym wypadku największy komfort grania występuje wtedy, kiedy mamy słuchawki na uszach. Najlepiej w wersji Bluetooth, by nie krępować naszych ruchów podczas samej rozgrywki.


Czas na minusy trybu Single Player. Pierwszym z nich jest wg. mnie niski poziom trudności gry. Tryb Hard jest jak opcja Normal w poprzedniej odsłonie Modern Combat. Z kolei Normal jest jak Easy. Innymi słowy, trochę wieje nudą. Jeśli zależy nam na jak najlepszym odwzorowaniu ciężkich warunków, jakie mogą panować w sytuacjach desantu sił na terytorium opanowanym przez wroga, to zalecam opcję Hard. Wcale nie jest tak ciężko jakby mogło się wydawać.

Kolejną rzeczą jest niskie IQ przeciwników. Przykład: jeśli wyeliminowaliśmy któregoś z terrorystów, chowającego się za określoną przeszkodą, to zaraz podbiegnie drugi z jego kompanów, przyklękając w tym samym miejscu. Wystarczy celować z broni w określony obszar, by wykończyć kilku z rzędu. Jeśli dysponujemy karabinem snajperskim robi się naprawdę śmiesznie.


Przeciwnicy są statyczni i rzadziej zmieniają pozycję, przez co stanowią łatwiejszy cel, niż Ci których napotykaliśmy w trzeciej części gry. Teraz częściej zdarza się, im wypuszczać granaty w naszą stronę, jednak nie brakuje komicznych sytuacji, w których źle rzucony granat wybucha im pod nogami. W jednej z takich sytuacji straciłem 3 potencjalnych przeciwników stojących w niedalekiej odległości od siebie, ponieważ jeden z nich dał plamę. Dosłownie! Takich kwiatków jest niestety więcej.

Kolejną rzeczą, która moim zdaniem wypada gorzej niż w Modern Combat 3 to scenariusze, jakie mamy do rozegrania dla pojedynczego gracza. Nie ma tego polotu i zróżnicowania misji jak to miało miejsce w poprzedniej odsłonie gry. Pamiętam jak w 3 części prowadziło się ostrzał z helikoptera, bombowca, jeep’a, spuszczało po linie, skakało ze spadochronem, ze środka mostu na dach ciężarówki, wspinało po siatce, podkładało ładunki wybuchowe i walczyło wręcz. Teraz mamy zaledwie namiastkę czynności wykonywanych w poprzedniej odsłonie gry, które świadczyły o potencjale trybu Single Player.


Co prawda mamy możliwość przejścia kilku misji wcielając się w Edwarda Page’a i zapoznaniu się z jego punktem widzenia, jednak fabularne uzasadnienie porwania prezydenta, który tak naprawdę ma odwrócić uwagę od innych planów terrorysty, jest delikatnie mówiąc słabe. Wygląda to jakby twórcy scenariusza gry, pisali wszystko na kolanie. Nie ma w tym ani polotu ani niczego co mogłoby zaskoczyć gracza. Ot kolejny zachowawczy, lecz przynoszący zyski scenariusz.


Jedna z najlepszych misji jest rozgrywana w Barcelonie, gdzie naszym zadaniem będzie schwytanie Everetta Saundersa – najbliższego współpracownika Edwarda Page’a. Po serii walk na przedmieściach, przychodzi moment w którym musimy rzucić się w pościg za uciekinierem, by nie stracić go z oczu a wszystko przy silnym ostrzale jego obstawy, biegnąc przed siebie ile sił w nogach, mknąc przez pomieszczenia, rusztowania i dachy budynków, w taki sposób by nie dać się zabić. Jest to jedna z niewielu perełek w grze, które wprowadzały coś nowego względem 3 części. Szkoda, że było ich tak mało.



Czas na tryb multi, który trzyma bardzo wysoki poziom. Podobnie jak w poprzedniej wersji, multiplayer oferuje wieloosobową rozgrywkę online w pełnym tego słowa znaczeniu. Po stworzeniu swojego konta oraz wybraniu imienia dla żołnierza możemy się rzucić w wir walki. Tym razem czeka nas 8 trybów walki na 8 bardzo dopracowanych i (zazwyczaj) rozległych lokacjach. Każda z nich pomieści do 12 graczy.


Pierwszy z 5 znanych trybów gry zwany Battle, to typowy deathmatch, gdzie każdy walczy z każdym. Wygrywa ten, który zdobędzie najwięcej fragów. Team Battle to nic innego jak drużynowy deathmatch. W Capture the Flag wykradamy wrogą flagę i przenosimy do miejsca w którym znajduje się nasza. Manhunt polega na zdobyciu flagi i utrzymaniu się przy życiu przez określony odcinek czasu, będąc celem dla całej reszty graczy. Zone Control to kontrolowanie 3 określonych stref na mapie.

Znajdziemy też 3 nowe tryby. VIP polega na wybraniu spośród drużyny jednego członka VIP po zabiciu, którego przeciwny team otrzymuje punkty. Co ciekawe jeśli VIP wyeliminuje wroga, wówczas punktuje dla swojej drużyny. Barebone to odmiana Team Battle wykluczająca specjalne umiejętności bohaterów a także militarnego wsparcia. Z kolei tryb Warfare to zmodyfikowany Zone Control, gdzie w każdej strefie jest bonus w postaci dodatkowej amunicji, radaru oraz wsparcia.


Przy zakładaniu swojej gry można kontrolować takie parametry jak: limit czasu rozgrywki, fragów, liczby graczy, zaliczania asyst, wyrównanych teamów czy też prywatnych pojedynków ze znajomymi. Tylko gra rankingowa pozwala na zdobywanie doświadczenia oraz kredytów niezbędnych do zakupu rozbudowanej listy broni, ekwipunku, osiągnięć czy też militarnego wsparcia. Słowem jest w czym wybierać.

Podsumowując Modern Combat 4: Zero Hour jest godnym następcą, wydanego przed rokiem Fallen Nation. Jedyny minus wędruje w stronę mniejszego zróżnicowania misji dla pojedynczego gracza, niż to miało miejsce w trzeciej części. Cała reszta jest lepsza względem poprzednika. Od grafiki i udźwiękowienia poczynając a na trybie multiplayer kończąc. Do nabycia w Google Play w cenie 22,29zł. Zdecydowanie polecam.

Kamil Kawczyński